Początkowo chciałam zadać pytanie: Czy zastanawialiście się kiedykolwiek jakby to było, gdyby rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady (albo gdziekolwiek indziej)?, ale potem zdałam sobie sprawę z tego, że właściwe pytanie powinno brzmieć: Jak często zastanawiacie się co by było, gdyby rzucić wszystko i wyjechać?

W ostatnim czasie myślę o tym znacznie częściej niż do tej pory. Co dziwne - nie ma to bezpośredniego związku z panującą pandemią, choć zapewne i ona dołożyła swoją cegiełkę (albo całą taczkę cegieł). Na to wszystko składa się wiele czynników, choć nie o nich miał być cały post. Właściwie miał być "o niczym", po prostu chciałam w końcu ruszyć, napisać coś, spróbować się odblokować i wrócić do tego, co kiedyś sprawiało mi taką frajdę. Pamiętacie te czasy, w których publikowałam posty co dwa dni, co trzy dni, co tydzień? Teraz jestem z siebie dumna, gdy uda mi się nie pominąć jakiegoś miesiąca. Tymczasem styczeń 2021 dobiega końca, a ja w końcu biorę się w garść i coś dodaję. Najwyższa pora.

Muszę w lutym uzupełnić kilka postów, które już zostały napisane, ale nie zdążyłam ich ponownie przeczytać ani nie umiałam wziąć się w garść, by nacisnąć przycisk "opublikuj", nawet jeśli miałyby jakieś swoje mankamenty. Jeśli uda mi się wreszcie ogarnąć (a to najwyższa pora i ostateczny moment) to postaram się, by więcej pisać. Nie tak, jak do tej pory, że same recenzje i nic poza tym. Chcę wrócić do tego, co było na początku - do pisania o swoich przemyśleniach na każdy temat, nie tylko książkowy. Choć książki dalej będą tutaj miały bardzo duże znaczenie.

Rok 2020 był na swój sposób przełomowy, w dobrym i złym tego słowa znaczeniu. Choć o 2021 niewiele mogę powiedzieć, bo minęło zaledwie 30 dni to jedno jest pewne - wydarzenia, które już miały miejsce w tym roku sprawiły, że wszystko zaczęłam sobie przewartościowywać i układać na nowo. Póki co zaczęłam od życia w sieci, ale już za moment przejdę do życia realnego. Dziwnym trafem okazało się, że na instagramie wcale nie muszę publikować niemal dwóch zdjęć dziennie. Nic się nie zmieniło, gdy przestałam to robić, świat nie przestał się kręcić, nikt nic nie zauważył, bo wszyscy byli zajęci sobą i swoim życiem. I nie chodzi tu o to, że chciałabym by wszyscy interesowali się moim życiem, a o to, że to było jak kubeł zimnej wody, jak otrzeźwienie.

Chwilowo opuściłam instagram, nie wiem na jak długo, może na chwilę, może pierwszego lutego dodam zdjęcie, jakby nigdy nic i tyle było z tego opuszczenia, ale to zrobiłam. Myślę, przekładam, zastanawiam się. Na pewno zaczynam od nowa przygodę z bookstagramem, ale ma to duży związek z problemami z dotychczasowym kontem. Chciałam założyć w końcu kulinarny bookstagram, ale okazało się, że w tym roku jeszcze niczego nie upiekłam ani nie ugotowałam i chociaż trochę mnie do tego ciągnie to nic nie robię, bo... nie ciągnie mnie do jedzenia. Trochę trudno gotować i piec, gdy nie ma kto tego zjadać. Pomysł został zawieszony, ale nie skreślam go - kto wie co się wydarzy za dzień, tydzień, miesiąc.

Chciałam "wrócić do gry" od lutego. Po styczniowych wydarzeniach nie wiem czy to wszystko się poukłada, ale będę walczyć, by wrócić tutaj, by pisać o tym, jak jestem wściekła na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, jak denerwuje mnie działanie rządu względem pandemii, ale także jak cieszę się, że sypie śnieg, jak pięknie jest w okolicy czy też posty około książkowe, ale nie bezpośrednio jako recenzje. Brakuje mi tego, nawet jeśli często się złościłam na pisanie krótszych czy dłuższych postów i research, który kilka razy dał mi nieźle popalić. 

Muszę wszystko poukładać i czuję, że powrót do blogowania może mi w tym trochę pomóc.