To dziś!

Dziś nadszedł ten moment i ta chwila, w której w końcu zdecydowałam się na publikację tej recenzji. Wiem, że kilka osób na nią czekało, a mnie palce świerzbiły gdzieś od początku maja, ale ciągle coś, ciągle ktoś i... ciągle za mało, by móc ją napisać tak, jak tego chciałam.

Panie, panowie, chłopcy i dziewczęta. Czytelnicy i czytelniczki. Właściwie to wszyscy, którzy kiedykolwiek dotrzecie na skraj internetu, jakim są recenzje TYCH książek... Oto przed państwem "365 dni", pozycja tak kontrowersyjna, że aż stała się bestsellerem. Gotowi? Zapnijcie pasy, przygotujcie sobie piłki antystresowe i papierowe torby, bo zaczynamy przygodę!

UWAGA SPOJLER, UWAGA SPOJLER, UWAGA SPOJLER, UWAGA SPOJLER!
UWAGA: MOMENTY +18, UWAGA MOMENTY +18, UWAGA: MOMENTY +18! 



365 dni, Blanka Lipińska


 
Tytuł: 365 dni
Autor: Blanka Lipińska
Cykl: 365 dni
Liczba stron: 472
ISBN: 9788381176477
Wydawnictwo: Edipresse
Data wydania: 4 lipca 2018
Język oryginału: polski
Kategoria: literatura erotyczna
Cena: 39,90 zł
Ocena: 2/10
✰✰✰✰✰✰✰✰✰


"Zazdrość to słabość, a odczuwa się ją jedynie wtedy, kiedy człowiek czuje, że rywal jest jej godzien."

OPIS:

Obrzydliwie romantyczna, skrajnie prawdziwa i inspirująca...

Laura wraz ze swoim chłopakiem Martinem i dwójką przyjaciół wyjeżdżają na wakacje na Sycylię. Drugiego dnia pobytu - w swoje dwudzieste dziewiąte urodziny - dziewczyna zostaje porwana. Porywaczem okazuje się głowa sycylijskiej rodziny mafijnej, szalenie przystojny, młody don Massimo Toricelli. Mężczyzna kilka lat wcześniej przeżył zamach na swoje życie. Postrzelony kilka razy prawie umarł, a kiedy jego serce przestało bić, przed oczami zobaczył dziewczynę, a dokładniej Laurę Bil. Gdy przywrócono go do życia, obiecał sobie, że odnajdzie kobietę, którą zobaczył.

Massimo daje dziewczynie 365 dni na to, by go pokochała i z nim została.

"Ojciec chrzestny" w połączeniu z "Pięćdziesięcioma twarzami Greya".


RECENZJA:

Moja krytyka powinna rozpocząć się razem z blurbem. O matko, jak mnie korciło, by w nawiasach pisać co myślę o danych fragmentach! Postanowiłam jednak poczekać do recenzji i tutaj przelać swoje myśli, bo damn, tyle schematów rodem z najsłabszych amatorskich tekstów to nie było nawet w "Harrym Potterze i Przeklętym Dziecku", a przypominam, że tam nabijali się z Voldemorta i jego braku nosa. Lipińska nawet to potrafiła przeskoczyć. Szacun? No, zależy z której strony na to spojrzeć. 

"Obrzydliwie romantyczna" - obrzydliwa to i może, ale czy romantyczna? No nie wiem, nie widzę romantyzmu w porwaniu, szantażu, gwałcie oralnym i próbie wytworzenia u Laury syndromu sztokholmskiego. "Skrajnie prawdziwa" brzmi, jakby sycylijscy mafiozi porywali polki średnio raz w tygodniu, a "inspirująca" jest chyba tylko dlatego, że jak już przeczyta się te 365 dni to człowiek nagle sobie uświadamia, że "pisać każdy może, czasem lepiej, a czasem trochę gorzej" i w sumie to każdy z nas może usiąść do komputera, napisać historię i wydać. Skoro Blance się udało to czemu innym miałoby nie wyjść? 

"Massimo daje dziewczynie 365 dni na to, by go pokochała i z nim została." - brzmi spoko, nie? No nie bardzo, bo Massimo najpierw ją porywa, później łaskawie daje jej te 365 dni, a kiedy ona pyta "a co jeśli się nie zgodzę", to dowiaduje się, że nic wielkiego, jedynie wymorduje jej najbliższych. A, to luz, dzięki za wybór. Z niewiadomych przyczyn Lipińska uważa, że syndrom sztokholmski to całkiem spoko pomysł. Idealny na początek miłości. Najpierw porwiemy, później wzbudzimy strach, a potem to już łatwo pójdzie. Hulaj dusza, piekła nie ma. Czy coś. 

No i to "Ojciec chrzestny i Pięćdziesiąt twarzy Greya w jednym". Damn. Mario Puzo w grobie się przewraca, bo polska grafomanka uznała, że porówna jego arcydzieło do... tego czegoś, co sama stworzyła. E.L. James pewnie też jest załamana. Rozumiecie? To obraża nawet Greya, a przecież wszyscy dookoła mówili, że Grey to porno dla gospodyń domowych. Przy tej książce to  się biedny Christian może tylko zarumienić ze wstydu. Albo z zażenowania. 

Ale płyńmy do brzegu, znaczy do książki, bo coś mi się tory pomyliły. 

Zacznijmy od autorki. Blanka Lipińska to człowiek orkiestra - z zamiłowania kucharz, z wykształcenia wizażystka, z zawodu terapeuta-hipnotyzer, na co dzień menedżer nocnych klubów, okazjonalnie (kilka razy w roku) część Federacji KSW. Autorka z potrzeby, nie z przymusu, pisząca dla zabawy, nie dla pieniędzy. Miłośniczka tatuaży, orędowniczka szczerości, niepoprawna altruistka, Sfrustrowana brakiem otwartości w sprawach seksu, propagatorka rozmów pomagających zrozumieć miłość. Jej zdaniem mówienie o seksie jest tak samo proste, jak przepis na pomidorową. Cóż, pomidorowa nie jest taka prosta, jak się wydaje autorce - no chyba, że do gotującej wody wrzucimy kostkę rosołową, dodamy przecier pomidorowy i trochę śmietany i w dupie mamy jej smak. To by w sumie wyjaśniało jakość książki - jak jest nam wszystko jedno to potem dostajemy to... byle co. Poza tym, jak to się mówi - jak coś jest od wszystkiego to jest do niczego.

Książka zaczyna się do tego, że Massimo (znany również jako Penissimo) zaciąga stewardessę  na bok w swoim prywatnym samolocie i dokonuje na niej gwałtu oralnego. Tutaj jednak też jest "łaskawy", bo jak już kazał klęknąć, rozpiął spodnie i przycisnął jej twarz do swojego krocza to - ni to stwierdził, ni zapytał - "Zerżnę Cię w usta, mogę?". Jej pomruk i łzy w oczach raczej nie wyglądają na "o Boże, tak, zrób to, pragnę tego!", a prędzej strach, że w najlepszym wypadku straci pracę, a w najgorszym on i tak zrobi co chce, ale będzie brutalny. Lipińska uważa to za "ostry seks" i nazywa "seksualną fantazją kobiet", ale wątpię, by poza nią samą wiele z nas miało takie fantazje.

Niby Massimo ma tam jakąś swoją dziewczynę, ale traktuje ją przedmiotowo (podobnie jak całą resztę społeczeństwa). Jest w związku, dostaje "erotycznego" SMS-a od dziewczyny, a w chwilę później dochodzi do tej sytuacji ze stewardessą. No wypisz wymaluj ideał faceta. Która by takiego nie chciała? W dodatku jest donem, głową sycylijskiej mafii, obrzydliwie bogatym przystojniakiem niczym z pierwszych stron magazynów modowych. Oczywiście jest najmłodszym donem, bo jakby mogło być inaczej.

Tymczasem Laura Biel pochodzi z Polski, wyjeżdża z chłopakiem i parą przyjaciół na Sycylię. Sycylię, na której jest don Massimo. Ledwo wychodzi z lotniska i powiedzmy, że na niego wpada. On ją widzi i już wie, że musi ją mieć. Musi ją zdobyć! Szybko wymyśla cały misterny plan i w końcu doprowadza do porwania swojej wyśnionej ukochanej. Wyśnionej, bo - jak wcześniej pisałam - pięć lat wcześniej mężczyzna został postrzelony, przeżył śmierć kliniczną, a w jej trakcie widział przed oczami kobietę identyczną jak Laura. Wtedy też postanowił ją mieć. Jak sobie postanowił tak też zrobił i porwał ją w dniu jej dwudziestych dziewiątych urodzin.

Mimo początkowego szoku i przerażenia, Laura bardzo szybko zadomowiła się w wielkiej posiadłości dona. To pewnie wpływ markowych kosmetyków i strojów, które - nawiasem mówiąc - dziwnym trafem wszystkie należą do "jej ulubionych". Kolejne dni upływają jej na odbijaniu nachalnych zalotów Massima, który to postanawia być dla niej delikatny, jeśli tego chce. Czas mija jej również na rozmowach z przyrodnim bratem dona - Domenikiem, na piciu ulubionego różowego szampana marki Moët i sporadycznych omdlewaniach (bo jak się okazuje Laura ma poważne problemy z sercem, które olewa i niemal codziennie się upija). Później Lipińska dorzuca kolejną scenę, która ma być erotyczna, a okazuje się być beznadziejna. Czyli nic nowego.

Laura nie chce seksu, więc Massimo przywiązuje ją do łóżka, po czym wzywa prostytutkę i każe patrzeć wyśnionej dziewczynie, jak inna go zadowala. Po wszystkim oczywiście nie widzi w tym nic złego, a ja rozważałam czy na pewno mam siłę na kolejne rozdziały. Erotyka jak w mordę strzelił i idealny sposób, by poderwać kobietę, nie? Jak już Laura zobaczyła Massima nago to przez następne strony nie myśli o niczym innym, jak o tym, żeby paść na kolana i possać jego członka. Aż człowiek zaczyna się zastanawiać czy to penis czy może jakiś lizak. W końcu jednak poszli o dwa kieliszki Moëta za daleko i wylądowali w łóżku, a od tego momentu to właściwie nie robią nic innego prócz seksu i alkoholu. Właściwie to jakby pominąć w tej książce wszystko, co podsycone seksem to może miałaby ze sto stron. Więcej raczej nie.

Z tych całych tytułowych 365 dni mamy góra trzy miesiące, a Lipińska urywa książkę w tak beznadziejnym momencie, jak odcinki z kiepskiej brazylijskiej telenoweli. Poza przyrodnim bratem Massima - Domenikiem, który wydaje się być całkiem okej i jest chyba jedyną w miarę normalną osobą. Zapewne do czasu. Laura jest infantylna i niezdecydowana, w dodatku wszystko co robi to robi na przekór innym, bo... bo tak. Jasne, próbuje dopiec porywaczowi, ale ani przez moment nie stara się robić tego z głową. Zachowuje się raczej jak zbuntowana nastolatka, która na złość rodzicom postanawia odmrozić sobie uszy, z tym, że Laura na złość Massimowi próbuje pokazać wszystkim jaka jest seksowna i jakie ma boskie ciało. To tak nie działa. Mamy też Massima, dona sycylijskiej mafii, który dopiero niedawno przekroczył trzydziestkę. Bycie głową mafii powinno do czegoś zobowiązywać, nie? Jak widać nie. Prócz tego, że ma poczucie bycia najważniejszym i że wszystko w życiu mu się należy, czy to siłą czy to groźbą (bo prośba jest zbyt mainstreamowa). On też zachowuje się jak nastolatek, w którym buzują hormony.

Za co więc te dwa punkty? Na pewno za to, że w książce w końcu rzeczy są nazywane po imieniu, a nie, że ona ma pączek rozkoszy, a jemu stoi berło pożądania, bo wtedy to nie wiem czy to harlequin czy książka napisana przez pruderyjną osobę, która boi się napisać penis. A drugi? Chyba po prostu jestem zbyt łaskawa. Albo boję się co spotka mnie w kolejnych dwóch tomach!


Nie musicie czytać - ja zrobiłam to za Was.
I to bolało.