Marzec nareszcie dobiegł końca, za to kwiecień przywitałam (prawie) z hukiem. Ostatni miesiąc był dla mnie niesamowicie skomplikowany, trudny, ale przede wszystkim naprawdę męczący. Uczelnia po raz kolejny dała mi nieźle w kość, ale - mam taką nadzieję - udało mi się pozamykać wszystkie sprawy i w końcu mogę zająć się tymi bieżącymi. Zanim jednak kwiecień rozwinie się u mnie w całej okazałości, to najwyższa pora, by podsumować minione trzydzieści jeden dni. Gotowi? 

FOTOGRAFICZNE PODSUMOWANIE MARCA,

czyli miesiąc w zdjęciach


Wszystkie poniżej zamieszczone zdjęcia pochodzą z mojego instagramu - www.instagram.com/sonsdanoite - i zostały tam opublikowane w marcu 2017 roku. Wszelkie Prawa Zastrzeżone, etc. 

O tym, że ja i instagram to prawie jedność, wiedzą już chyba wszyscy, a na pewno wiedzą o tym moi znajomi. Bywał czas, kiedy publikowałam po pięć zdjęć dziennie - i czuję, że niedługo te czasy wrócą - a miesięcznie wychodziło tego naprawdę wiele. Tym razem jednak nie wiem czy bardziej nie miałam czasu czy, tak zwyczajnie, chęci. Coś tam publikowałam, coś tam chciałam opublikować, ale zawsze czegoś brakowało. Nie robiłam zdjęć, bo wpakowałam sobie rękę w ortezę i trochę trudno mi z nią funkcjonować. Mimo wszystko chcę pokazać chociaż kawałek mojego miesiąca. Łapcie!

SPOTKANIA

W marcu było ich niewiele, bo zaledwie dwa? Trzy? 
Tort w prawym górnym rogu to rodzinna impreza urodzinowa, 
a torcik w lewym dolnym rogu to z okazji Dnia Kobiet, dla mnie i mamy. 
Lewy górny róg i zdjęcie pośrodku to spotkania z Natalią (a może jedno i to samo?). 
No i w końcu prawy dolny róg to ostatnie spotkanie z Pawłem, gdzie odwiedziliśmy nowo otwarte miejsce - katowicką Rawę, na Moniuszki. Całkiem przyjemne miejsce, kawa bardzo dobra, ale ja i tak znalazłam jeden minus - widok. Siedzieliśmy w kącie sali, a przez okno widziałam stary, zniszczony parking i duży, plastikowy kontener na śmieci. Tak szczerze - można by było coś z tym zrobić, chociaż muszę przyznać, że mimo tego - miejsce warte uwagi, ceny nie są wysokie, kawa dobra. Następnym razem na pewno kupię sobie tam wino.
Spotkań było naprawdę niewiele, ale mimo wszystko muszę powiedzieć, że wszystkie mi się udały, można powiedzieć, że w stu procentach. W kwietniu liczę na więcej. Zobaczymy. 

WIDOKI

Mogłam dodać jeszcze kilka zdjęć, ale wybrałam tylko te kilka fotografii. Cóż, powyżej praktycznie same Katowice, oprócz środkowego zdjęcia na dole, gdzie próbowałam uchwycić Zamek w Będzinie, ale zanim telefon zaczął pracować - przejechaliśmy kawałek i na pierwszym planie wylądowało drzewo. Jak na zdjęcie, które zostało wykonane w czasie jazdy samochodem, nie wyszło tak źle. Poza tym - dwa razy Wieża telewizyjna, trzy razy dachy Katowic, no i po jednym razie - mój Bytków, mój wydział, budynek Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska, budynek Biblioteki Śląskiej, budynek Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza, a także ulica Francuska w Katowicach i parking przy moim wydziale, na Placu Sejmu Śląskiego - tetris wersja 4.0. Taki oto wiosenny Górny Śląsk. W kwietniu będzie tego więcej, ale tym razem... Była pogoda, było warto. Oprócz kilku typowo uczelnianych fotek - było kilka słonecznych spacerów. W kwietniu, mam nadzieję, będzie tego więcej.

WIOSENNE INSPIRACJE

Siemianowickie Centrum Kultury dwa razy do roku organizuje tzw. inspiracje - przed Świętami Bożego Narodzenia są to zimowe inspiracje, a przed Wielkanocą - wiosenne. Jeśli dobrze liczę, to w tym roku odbyła się trzynasta edycja spotkań. Dwa lata temu już popełniłam jeden cały post poświęcony tej tematyce - możecie znaleźć go TUTAJ, klikając w link. W tym roku również byłam, chociaż zaledwie na trzech warsztatach - florystycznych, scrapbookingowych oraz na robieniu mydełek z gliceryny. Florystyki jeszcze nigdy nie opuściłam, scrapbooking był po raz pierwszy z inną prowadzącą, a mydełka odbyły się drugi raz i na pewno nie ostatni. Miałam być jeszcze na trzech innych, ale - no cóż - na jedne się nie załapałam, a na pozostałe dwa nie dałam rady się doczołgać z powodu zapalenia zatok. Kosmicznie niedomagam.

W każdej edycji są inne warsztaty, inne pomysły. Lubię te zajęcia. Są cudownym oderwaniem od rzeczywistości, chwilą dla mnie, dla rozluźnienia, dla uspokojenia siebie, bo zamiast skupiać się na tym, co złości i otacza, trzeba się skupić na tym, co się robi, by niczego nie zepsuć. To taki moment dla siebie, a przy okazji można się wyżyć artystycznie. Polecam, dla wszystkich, którzy mogą skorzystać z takich warsztatów.

WIOSNA IDZIE

Wiosna idzie! A skoro przychodzi wiosna, to nowe buty - zamieniamy ciężkie, zimowe obuwie na coś lżejszego, np. adidasy, półbuty, w skrajnych przypadkach na baleriny. No to zaczęłam próbować. Kupiłam białe buty w kwiatki. Przyznam, że chorowałam na nie od lat, gdy jeszcze można je było spotkać w deezee, a ja chodziłam do liceum. Tak długo zwlekałam z ich zakupem, że w końcu zniknęły. Długo czekałam, długo czekałam... ale w końcu znalazłam, w dodatku w bardzo okazyjnej cenie - 20 złotych. Za tę kwotę nie było sensu się zastanawiać, wzięłam od razu, były super, były wygodne i... obtarły mnie do krwi, jak tylko poszłam w nich na uczelnię. Odpuściłam na jakiś czas, teraz mogę w nich normalnie chodzić. Tydzień później wzięłam się w garść, założyłam adidasy i poszłam do lekarza. Nie wiem, jakim cudem wróciłam do domu, ale nogi miałam tak poobcierane, że szkoda gadać. Ból był nieziemski, krew leciała, po dwóch tygodniach dalej mam ślady na piętach. Po adidasach. No, powiedzcie szczerze - kogo z Was obtarły kiedykolwiek adidasy?

KSIĄŻKOWE ZBIORY

W marcu miało być ich niewiele. Naprawdę, w końcu miałam ograniczyć zakup książek. Trzymałam się, naprawdę bardzo długo się trzymałam. Przez pierwsze trzy tygodnie zakupiłam jedynie dwie książki - Księżniczkę mafii i Z miłości do córki. Mniej więcej w połowie miesiąca zamówiłam książki Neila Gaimana, które miały przyjść dopiero w kwietniu - na jedną z nich, Mitologię nordycką trzeba było długo czekać. Stwierdziłam, że dla mnie to lepiej, więc zamówiłam. Cóż, sprawy się skomplikowały i paczka przyszła ponad tydzień przed czasem. Oprócz niej zamówiłam jeszcze trzy inne tego autora - Nigdziebądź, Gwiezdny Pył, a także Amerykańskich Bogów. Nie będę oszukiwać - zakochałam się w okładkach od pierwszego wejrzenia. Są cudowne! Poza tym zakupiłam w marcu jeszcze Harry'ego Pottera i Zakon Feniksa, stan prawie idealny, a książka pochodzi z antykwariatu. Grzech było nie kupić, tym bardziej, że mój Zakon Feniksa jest niezdatny do czytania. No a w ostatnim tygodniu przybyły do mnie książki z prenumeraty - Wielka kolekcja dzieł Szekspira, gdzie w paczce znalazłam Wiele hałasu o nic oraz Antoniusza i Kleopatrę, a także moja cudowna Złota kolekcja bajek Disney'a, a do mnie dotarły cztery kolejne książeczki, tj. Piotruś Pan, Piorun, Kurczak Mały, a także Księżniczka i żaba. Moja biblioteczka powiększyła się w marcu o trzynaście książek, co jest niezłym wynikiem dla mnie, bo o połowę mniejszym niż do tej pory. Progres!


Marzec był miesiącem słabym w fotografie, więc liczę na to, że w kwietniu cokolwiek nadrobię, szczególnie jeśli chodzi o kulinaria. Może więcej spacerów? Na pewno więcej zdjęć, o które będę walczyć. Mam nadzieję, że w końcu nadchodzą zmiany. Dużo, dużo zmian!

A jak Wam minął cały marzec?