Święta.

Wigilia, Boże Narodzenie, czas wolny. Za moment Sylwester i Nowy Rok, ale zanim to nastąpi większość ludzi będzie mogła nacieszyć się dużą ilością wolnego czasu. Żyć nie umierać, prawda? Tylko żeby jeszcze w sklepach było mniej ludzi, a więcej promocji... 

Zapominamy.

Tak bardzo skupiamy się na tych kilku wolnych dniach, na kupnie najbardziej wypasionych prezentów, na zrobieniu najpyszniejszych potraw i najpiękniejszych zdjęć, którymi później możemy pochwalić się na instagramie czy też snapchacie, że zapominamy o tym, co najważniejsze. Boże Narodzenie to nie są tylko dni wolne, ale przede wszystkim to bardzo ważne święto chrześcijańskie, o czym, mam wrażenie, pamięta coraz mniej osób. Zanika tradycja kulturowa, na rzecz komercji i materializmu. Tu już nie chodzi o to, że przeszło dwa tysiące lat temu Jezus przyszedł na świat w stajence, a pojawił się, by móc zbawiać ludzi. Nie. W dzisiejszych czasach chodzi jedynie o to, kto więcej pieniędzy wydał na święta. Bo przecież trzeba się pokazać.
Ignorujemy. 

Ostatnie dni spędziliśmy na przedświątecznej gonitwie - biegaliśmy za prezentami, szukaliśmy największych promocji w sklepach, robiliśmy wielkie zakupy, bo w końcu za moment będą aż dwa dni wolne od handlu. DWA DNI! To oczywiste, że trzeba było zrobić takie zakupy, jakby nadchodziła apokalipsa zombie i społeczeństwo miało zostać odcięte od świata co najmniej na miesiąc czasu, nie dwa dni. Za to we wtorek zacznie się wyrzucanie dobrego, hermetycznie zapakowanego jedzenia bo to było na święta, teraz tego nie potrzebuję, ewentualnie takiego, które zostało zakupione specjalnie na Boże Narodzenie i teraz zdążyło się zepsuć czy też nigdy nie będzie wykorzystane, jednak zamiast komuś to dać czy przekazać - wolą wyrzucić. No jasne, po co komuś coś pomóc, kogoś wesprzeć jedzeniem. Ignorujemy prawdziwego ducha świąt, czas spokoju, odpoczynku, czas przemyśleń, ale przede wszystkim święta to czas spędzany wśród bliskich, krótki moment, by zwolnić i chociaż przez chwilę posiedzieć z najbliższymi, bo o tym zwykle zapominamy. Ważniejsze są: zakupy, porządki, jedzenie i prezenty. Nic poza tym. A gdzie bliscy, gdzie radość, gdzie wiara, która powinna być najważniejsza, a jako pierwsza została zepchnięta na dalszy plan? 
Because we love Christmas...

Często słyszę, jak moi znajomi powtarzają kocham święta ewentualnie już nie mogę doczekać się świąt i zawsze zastanawiam się, co się za tym kryje. Kochasz, bo prezenty? Bo dekoracje? Czy może jesteś wśród nielicznych, którzy nie zapomnieli o prawdziwym duchu świąt? Ebenezer Scrooge zapomniał czym były święta i swoje musiał przecierpieć. Grinch również nienawidził tego okresu, mniej więcej tak samo, jak ja. Tylko ja, w przeciwieństwie do nich, nikomu nie zamierzam psuć Bożego Narodzenia, a zwyczajnie chcę się przez nie prześlizgnąć bez kłótni i zgrzytów, jak to bywa przy wigilijnym stole. Chociaż ja, w przeciwieństwie do wyżej wymienionej dwójki, chciałabym móc kiedyś powiedzieć kocham święta. Kto wie, może...

Święta albo czas oddalenia.

Jerzy Pilch popełnił kiedyś książkę Zuza albo czas oddalenia, więc ja pożyczam część tytułu i popełniam swój własny, dotyczący świąt. Dla jednych to czas spokoju, dla innych wręcz przeciwnie. Boże Narodzenie powinno ludzi łączyć, ale, niestety, bardzo często nas od siebie oddala, gdy nie potrafimy ze sobą rozmawiać, bo każdy ma inne priorytety, każdy wolałby zrobić coś innego - jedni nie wyobrażają sobie świąt bez mieszkania wysprzątanego na błysk, inni aż tak się tym nie przejmują, pod warunkiem, że na wigilijnym stole pojawi się dwanaście potraw, niczym dwunastu apostołów zasiadających do Ostatniej Wieczerzy. Co jednak, jeśli w jednym domu są osoby o odmiennych priorytetach? Jeśli dla jednej z nich musi być perfekcyjny porządek, dla drugiej dwanaście potraw, a trzecia chciałaby w tym wszystkim jedynie świętego spokoju? Co jeśli nie ma osoby, która mogłaby ulec, spróbować nieco nagiąć swoje priorytety, a jedynie pragnie, by to właśnie jej było na wierzchu? Tak, właśnie wtedy pozostaje czas oddalenia, a cały sens świąt zwyczajnie mija się z celem


W tym roku zapewne zasiadacie do kolacji wigilijnej po całym dniu krzątaniny, a może nawet po ośmiu czy dwunastu godzinach pracy. Zasiadacie po zrobieniu dwunastu potraw, albo chociaż usmażeniu kilkunastu kawałków karpia czy ulepieniu setki pierogów. Po zrobieniu całego garnka barszczu i dużego dzbanka kompotu z suszonych owoców. Zasiadacie zmęczeniu po kolejnym umyciu podłogi albo wyczyszczeniu garnków po niedawno gotowanych potrawach na wigilijny stolik. Ledwo trzymacie się na nogach i marzycie tylko o tym, by kolacja się skończyła, nim jeszcze się zaczęła. W myślach przeklinacie na ducha świąt i brak atmosfery, bo po kolejnej kłótni o źle wyprasowaną sukienkę, macie dosyć świąt i całej nieprzyjemnej otoczki z nimi związanej. 

I tak co roku, jakby ktoś zapętlił film w odtwarzaczu, a Ty jedynie marzysz, że w przyszłym roku coś się zmieni, bo przecież miałeś postanowienia noworoczne, z których znowu nic nie wyjdzie... 


Chociaż raz usiądźcie do stołu w spokoju, rozmawiając ze sobą bez żalu i pretensji, a więc tak, jak naprawdę powinny wyglądać święta. Rodzinnie, w ciszy i spokoju, bez zbędnych narzekań. A jeśli to nie wyjdzie to o 20:05 na Polsacie leci Kevin sam w domu - nawet jeśli znacie go na pamięć to warto obejrzeć go ponownie - choćby dlatego, że od czasu do czasu trzeba sobie przypomnieć kwestie, które już od dawna znamy na pamięć. A jeśli nie - zawsze możecie puścić sobie Kocham Karpia czyli kolędę według Mai Koman. Ja uwielbiam, może Wy też ją polubicie.



WESOŁYCH ŚWIĄT!