Nasze miasta i województwa mają to do siebie, że od czasu do czasu lubią wymyślić coś nowego, co ma nam pomóc, przyciągnąć ludzi, ułatwić życie. Tyle, że to ułatwić czasem zamienia się w utrudnić.

ŚKUP,

czyli Śląska Karta Utrudniająca Podróże



Aglomeracja Śląska wpadła na kolejny genialny pomysł. Po co nam papierowe bilety, lepiej będzie zrobić kolejną plastikową kartę. Wszyscy lubimy nosić tonę kart - dowód osobisty, prawo jazdy, karta do biblioteki, legitymacja studencka, karta do bankomatu, karta zdrowotna (no bo to kolejny śląski pomysł), pierdyliard innych kart, aż w końcu taka zamiast papierowego biletu. Jeszcze bardziej nie mogłam doczekać się chwili, w której przy każdym wejściu do autobusu i wyjściu z niego, zwłaszcza w godzinach szczytu, będę zmuszona przykładać kartę do czytnika. W ostatnich latach parę razy z trudem zdążyłam się przecisnąć przez tłum ludzi, by wysiąść, a co dopiero teraz, kiedy muszę klikać jakąś głupią kartą w jeszcze głupszy czytnik...

ŚKUP to Śląska Karta Usług Publicznych, chociaż ja (i pewnie wiele innych osób) chętnie zmienilibyśmy rozwinięcie tej nazwy na Śląska Karta Utrudniająca Podróże bądź Śląska Karta Utrudnień (w) Podróży. Już nie chodzi o to, że musisz ją odklikać za każdym razem, gdy wchodzisz i wychodzisz z pojazdu, który posiada czytnik tych nieszczęsnych kart. Nie. To chodzi o sam pomysł, jakbyśmy mieli za mało kart - dowód osobisty, prawo jazdy, karta do bankomatu, karta zdrowia, karta do biblioteki, karta miejska, karta taka, taka i taka. Ostatnio liczyłam, że w moim portfelu jest siedemnaście kart, z czego na co dzień używam może dwóch, teraz już trzech. A portfel rośnie i ledwo zipie...

Co miesiąc (albo co trzy) trzeba kartę doładować. Jest imienna albo bezimienna. Są bilety tańsze i droższe, z promocją i bez promocji. Odbijając kartę za pierwszym razem musisz wybrać bilet, którego zamierzasz używać (o ile masz ich więcej na karcie), no i musisz pamiętać, żeby odbić bilet za każdym razem, gdy wchodzisz i wychodzisz z autobusu. Początkowo na samą myśl o tym robiło mi się słabo, no bo jak to tak? Przez ostatnie dziesięć lat korzystałam z biletów kwartalnych i miesięcznych. Kupowałam taki, wypisywałam, chowałam do torby i przypominałam sobie o nim przy ewentualnej kontroli. Teraz nie będzie tak łatwo, bo ciągle muszę mieć bilet przy sobie. Pytanie: po co?! 

Jeśli rozmawiam na temat tej karty ze znajomymi spoza aglomeracji śląskiej to zawsze jest to samo - przy wejściu to spoko, ale po co przy wyjściu?! - a ja zawsze przyznaję im rację, bo o ile potrafię zrozumieć, że przy wejściu mam "skasować" bilet (ale po co mam kasować miesięczny bez limitu przejazdów?!) o tyle przy wyjściu? Co ja mam tam zaznaczyć? "Odkasowanie"? Jak to w ogóle brzmi?

Używam karty ŚKUP od dwóch tygodni - od początku nowego roku akademickiego, ale muszę przyznać, że teraz każda podróż jest dla mnie STRESUJĄCA! Serio. Zawsze boję się, że zapomnę odkliknąć przy wejściu bądź wyjściu, albo że zgubię kartę gdzieś po drodze - wyciągając czy chowając ją do kieszeni, że wypadnie, że nie wezmę jej z domu, że coś tam.Czasem zastanawiam się czy warto otwierać książkę w autobusie, bo może coś znowu zgubię, o czymś zapomnę, zagapię się i wystartuję z autobusu, tym samym zapominając o kolejnym odbiciu karty przy wyjściu. Niby ŚKUP miał być naszym ułatwieniem, ale na chwilę obecną muszę przyznać, że nie znam osoby, która wyrażałaby się o niej w samych superlatywach. Raczej wszyscy psioczą, a ja wcale im się nie dziwię, bo... sama do nich należę! Serio. Denerwuje mnie ta karta i to, że mimo iż jest imienna i bez limitu to ja i tak muszę ją cały czas przykładać do czytników, które często nie działają! Można się wściec.

Samo załatwienie karty graniczyło z cudem. Nie wiem, jak to było w listopadzie, gdy karty wchodziły. Wiem jednak, jak wyglądało to z końcem maja i początkiem czerwca, gdy musiałam załatwić sobie kartę. Kolejki do punktów były trochę jak w czasach PRL-u - nie do ogarnięcia. Trzeba było stać po dwie, trzy godziny, czasem nawet dłużej. Schody jednak zaczynały się, gdy do tego okienka się dotarło. 

 Imię i nazwisko, cztery cyfry PIN-u, sześć cyfr do czegoś tam, proszę pamiętać cyfry, proszę je teraz wbić, proszę powtórzyć, proszę pamiętać... Doładowujemy teraz? Nie? To proszę przyjść później doładować. Można w punkcie, można przez internet, można w automacie. Pytania? Wszystko jest na stronie. Następny! 

I o ile ja sobie poradziłam, PIN szybko wymyśliłam, hasło również, wbiłam, powtórzyłam i po zabawie, o tyle czekałam całe wieki, aż w końcu będzie moja kolej, bo mimo iż przyszłam w połowie tygodnia i byłam piąta w kolejce, to czekanie trwało wieki. Dlaczego? Bo przede mną byli ludzie starsi - a to mieli problem z hasłem, a to z wbiciem pinu, a to z jego powtórzeniem, doładowaniem, z masą pytań. Kiedy tak siedziałam i czekałam na swoją kolej to pomyślałam sobie o tym, co by było, gdyby taką kartę musiała wyrobić sobie moja babcia.

Nie ma szans, żeby tak się stało. Nie. No po prostu nie!

Młodzi jakoś sobie radzą, w końcu są skomputeryzowani, ciągle używają telefonów, w sklepach płacą kartami, wbijają PIN-y, płacą zbliżeniowo, generalnie mniej lub bardziej poradzili sobie z nowością, którą wprowadziła śląska aglomeracja. Problem pojawia się, gdy właśnie w te nowości wepchnięci zostają starsi ludzie, którzy raczej nie korzystają z telefonów, gotówkę mają zawsze przy sobie, a o wypłacenie pieniędzy z banku proszą dzieci czy wnuków. I co w takim przypadku ma zrobić starsza osoba, która potrzebuje biletów, bo gdzieś codziennie jeździ? Nie ważne gdzie - do wnuków, na zakupy, do lekarza. Ważne, że również musi się przemieszczać, w dodatku za pomocą komunikacji miejskiej. Koszmar.

Zostawmy jednak osoby starsze i przejdźmy dalej - matki z dziećmi? Osoby niepełnosprawne? Nie wiem jak wy, ale ja sobie nie wyobrażam, by ponownie mieć nogę w gipsie, chodzić o kulach i jeszcze musieć przy wejściu spowolnić cały ruch w autobusie, bo muszę odbić kartę! Tak jest! A kierowca będzie mieć to wszystko w nosie i nie zaczeka aż sobie z tym poradzę i usiądę na jakimkolwiek wolnym miejscu, więc on ruszy, ja nie utrzymam równowagi, znowu upadnę i jeszcze bardziej się poturbuję? Hm, super pomysł, dzięki, na pewno nie skorzystam z propozycji! Matka z małym dzieckiem pewnie też nie - właduj wózek, zajmij miejsce, odbij kartę, zrób milion innych spraw. Super! Wszyscy jesteśmy mega wdzięczni, dziękujemy!

Chcieli dobrze, a wyszło... jak zwykle.

Nie powiem, bo pewnie zamysł był dobry, jedynie wykonanie, jak zwykle, zwyczajnie nie wypaliło. Miało być ułatwienie - zamiast pierdyliarda biletów i kart, miała pojawić się jedna jedyna. Może byłoby to dobre, ale nie w każdym przypadku ma to sens. Dlaczego posiadacz biletu bez limitu przejazdów musi odbijać kartę? Skoro nie mam limitów to znaczy, że co przystanek mogę zmieniać autobus, a nikomu nic do tego. No chyba, że odbijanie karty za każdym razem ma jeden jedyny cel, który nie jest niczym pozytywnym - wszyscy chcą nas sprawdzać.

Nie wiem dokąd zmierza świat, ale chętnie bym to zatrzymała. Autorzy karty, proszę Was, ŚKUPcie się na niej i w końcu doprowadźcie do tego, by ludzie zaczęli podchodzić do niej na luzie, a nie ze wściekłością wypisaną na twarzach. Tylko najpierw trzeba się skupić.

No właśnie, trzeba się skupić...