Okropnie długo zajęło mi napisanie relacji z pierwszego dnia See Bloggers, dlatego też za dzień drugi zabrałam się od razu, zdając sobie sprawę, że i tym razem potrwa to nieco dłużej. Znowu miałam rację. Minęły DWA MIESIĄCE odkąd byłam na See Bloggers. No cóż, post jest jaki jest, ale tym razem postaram się skupić jednak na czymś innym - powiem co nieco o warsztatach, na których byłam, ale skupię się na... blogerach!


DZIEŃ DRUGI SEE BLOGGER,

trzeciego nie było, alleluja, całe szczęście!


Kompletnie zdemotywowana imprezą wieczorną nie miałam ochoty zwlekać się z łóżka, ale skoro powiedziało się A i poszło na pierwszy dzień, to teraz trzeba było wykrzyczeć B i ruszyć na podbój kolejnego dnia. Nie nastawiałam się na cuda, bo nie chciałam się zawieźć. Patrząc na rozpiskę, którą wydrukowałam sobie przed wyjazdem, czekały na mnie trzy wykłady, jedne warsztaty oraz jeden panel dyskusyjny, który zapowiadał się naprawdę intrygująco, chociażby przez wzgląd na uczestników. Uzbrojona w zeszyt, długopis i aparat fotograficzny ruszyłam, wraz z Natalią, na podbój kolejnego dnia. Niewiele po godzinie dziesiątej siedziałyśmy w Sali C, którą najbardziej oblegałyśmy przez te dwa dni. Widać było jednak, że impreza wieczorna zebrała swoje żniwa - przez bardzo długi czas było niewielu słuchaczy, pewnie większość odsypiała. My nie. I nie żałujemy.

Czekałyśmy na wybicie godziny jedenastej, czekałyśmy na rozpoczęcie zabawy.



Pierwszy wykład przeprowadził Piotr Bucki. Jego Jak nie być debilem i nie rozprzestrzeniać głupot w sieci. Błędy poznawcze i ich konsekwencje było super, ale przede wszystkim było szczere - Piotr nie bawił się w grzeczne słówka i hiperpoprawność językową. Ta prelekcja mnie rozbudziła i zachęciła do dalszego działania, ale również sprowadziła na ziemię, pokazując, że sama bywam debilem w sieci, chociaż robię to w pełni nieświadomie. To był wykład, który otwierał oczy i próbował poruszyć człowieka, trochę tak, jakby Piotr złapał każdego uczestnika za ramiona, potrząsnął nim i powiedział masz jeszcze szansę, nie rezygnuj z niej, zrób coś ze sobą i swoją internetową działalnością! Na pewno dasz radę!, a ja wierzę, że miał rację. Dam radę, dlaczego miałoby być inaczej? Muszę po prostu trochę bardziej zwracać uwagę na to, co publikuję. Przecież to żaden problem, ja i tak staram się to robić.

Po wykładzie Piotra była krótka przerwa i kolejna prelekcja, znów poprowadzona przez Wojciecha Wawrzaka z bloga PRAkreacja. Tym razem tematem było Od przedszkola do blogera roku, czyli o sile blogowania eksperckiego. Pozytywnie nastawiona po poprzednim dniu i fantastycznym wykładzie dotyczącym prawa autorskiego, czekałam na to, co ciekawego usłyszę tym razem. Powiem Wam jedno - gdybym miała bloga eksperckiego to na pewno słuchałabym z większym zaciekawieniem. Niestety, mój blog daleki jest od takiego, więc pewne rady (a właściwie większość z nich), nijak ma się do humanistki. Wykład był fajny i z całą pewnością miał wiele cennych rad, które jednak nie mogły zostać zaadresowane do mnie. Chociaż kto wie, może niedługo to się zmieni?


Po tych dwóch wykładach w końcu pojawił się gwóźdź programu, na który czekałam, odkąd dostałam harmonogram konferencji - panel dyskusyjny na temat Od zera do blogera, czyli co mówią o Tobie Twoje lajki. I chociaż na samym początku nic nie mówiły mi nazwiska większości uczestników - Joanna Pachla, Maciej Dąbrowski, Magdalena Mikołajczyk, Magdalena Kostyszyn, a jedynie Robert Biedroń był mi znany, tak później okazało się, że jedyną osobą, do tej pory mi nieznaną, jest Magdalena Mikołajczyk, szerzej znana jako Matko Jedyna. Pozostałymi osobami, jak się okazało, była Joanna czyli Wyrwane z kontekstu, Maciej - youtuber Z dupy oraz Magdalena, a więc Chujowa Pani Domu. Jeśli jednak chodzi o sam panel dyskusyjny, to powiem Wam, że dawno się tyle nie uśmiałam.

Zarówno goście, jak i prowadząca panel to niesamowite osobowości, które same w sobie dają radę, a gdy zostały skumulowane w jednym pomieszczeniu... Dla mnie naprawdę epicki klimat, za który bardzo dziękuję, bo panel ten pokazał, że to nie tylko medialni ludzie, ale zwyczajnie... ludzie! W dodatku tacy, którym zdarza się popełnić błąd czy dwa, palnąć gafę za gafą, ale kompletnie się tego nie wstydzą, tak samo, jak nie wstydzą się swoich poglądów. Od dawna mam takie wrażenie, że społeczeństwo traktuje osoby medialne trochę jak roboty bez serca, mechanizmy bez uczuć - wyzwę go, przecież jego to nie obchodzi!, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że ktoś sławny tak naprawdę niczym się od nas nie różni - tak samo czuje, reaguje, odbiera. To, że ktoś usuwa komentarze ze swojego profilu to wcale nie znaczy, że nie potrafi przyjąć krytyki. Tak naprawdę musimy rozróżnić czy krytykujemy czy jednak hejtujemy, bo to, jeśli ktoś jeszcze nie wie, jest naprawdę spora różnica. A dodatkowe obrażanie rodziny jest ciosem poniżej pasa - i przede wszystkim zagraniem rodem z podstawówki. Żarty w stylu twoja stara jest tak stara, że wisi piątaka Mojżeszowi były modne, kiedy chodziłam do podstawówki. A skończyłam ją dziesięć lat temu.

Ale dosyć, o różnicy między hejtami, a krytyką będzie później. Łapcie za to moje zdjęcie z najlepszym prezydentem świata - Robertem Biedroniem:

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika patrycja kolibaj. (@sonsdanoite)

Po najlepszym panelu dyskusyjnym świata miałyśmy nieco dłuższą przerwę, po której odbyło się losowanie, w którym wygrać można było hybrydę Switch Alpha 12. Nie mogłam być tam do końca, bo zaczynały się moje warsztaty, na które czekałam - kulinarne! Historyczna rekonstrukcja kulinarna, prowadzona przez Macieja Nowickiego okazała się kolejnym strzałem w dziesiątkę, przynajmniej dla mnie - uwielbiam siedzieć w kuchni i próbować nowych przepisów, więc teraz miałam nadzieję, że znowu wyniosę z nich coś interesującego. Nie zawiodłam się! Zarówno pierwsze danie, jak i deser, okazały się być niesamowicie dobre i w następnym roku na pewno powtórzę ten przepis w domu, gdy będę mieć wszystkie sezonowe składniki - rabarbar, agrest, bób.

Ponadto, prócz niesamowitej zabawy związanej z gotowaniem, wielką radość sprawiły mi same warsztaty. Pan Maciej, prowadzący, okazał się być typowym pasjonatem. Myślę, że gdyby zrobić dwudniową konferencję dotyczącą rekonstrukcji kulinarnych, to i tak czasu byłoby za mało, by mógł nam wszystko opowiedzieć - o tym, jak na przestrzeni wieków zmieniały się warzywa i owoce, ich wygląd, smak i konsystencja, które są z nami od dawna, a które dopiero niedawno powstały, które są hybrydą czego. To był niesamowicie pouczający warsztat i chciałabym jeszcze i jeszcze... To chyba zajęcia, które skończyły się najszybciej. Szkoda, ale ważne, że przepisy pozostały!

Łapcie zdjęcia deseru (pierwsze) i głównego dania (drugie):

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika patrycja kolibaj. (@sonsdanoite)


NADESZŁA PORA NA MINUSY!


A dokładniej przyszła chwila, bym wspomniała o tym, co zwyczajnie mnie zniesmaczyło i nieco odrzuciło. Coś, co nie było zależne od organizatorów, a dotyczyło tylko i wyłącznie uczestników konferencji. Wiecie, ja rozumiem wiele - blogerzy też ludzie, popełniają błędy, mają swoje za uszami, ale jednak to, co działo się podczas See Bloggers...

Po panelu dyskusyjnym Joanny Pachli, rozpoczął się, w tym samym miejscu, kolejny panel, a zaraz po nim losowanie Switcha. Wiadomo, wielu blogerów wzięło w tym udział, dorzucając swoje wizytówki do puli. Gdybym miała swoją - również bym ją dorzuciła, jako że nie zdążyłam ich zrobić, pozostało mi trzymanie kciuków za Natalię z wypstrykando. Zanim jednak doszło do losowania, musiał skończyć się poprzedni panel, a do Sali głównej napłynęła masa blogerów, którzy kłębili się przy wejściu i rozmawiali ze sobą tak głośno, że nie wiem czy uczestnicy panelu słyszeli siebie nawzajem. Aż mi było głupio i najchętniej wstałabym i na nich nawrzeszczała, ale skoro nikt nie zwracał uwagi... No cóż, nie moja piaskownica, nie moje zabawki. Muszę jednak przyznać, że czułam się tym wszystkim okropnie zniesmaczona, wrzało jak w ulu, a ja miałam wrażenie, że obok mnie nie stoją ludzie, a wpadłam prosto w gniazdo rozsierdzonych os. Czy tak powinien wyglądać kwiat polskiej blogosfery?


Wracając do domu po długim, drugim dniu, natknęłyśmy się na tę oto szklankę. Niby nic wielkiego, szklanka na słupku w centrum miasta. Niestety, jest to szklanka, najprawdopodobniej, z imprezy wieczornej, która była poprzedniego dnia i odbywała się w budynku, widocznym w prawym górnym rogu zdjęcia. Chociaż tutaj nie widać tej odległości, to muszę Wam wyznać, że był to kawałek drogi. Rozumiem, że ktoś wyszedł z imprezy z drinkiem w ręce i zapomniał odnieść, przypomniało mu się w tamtym miejscu i nie chciał wracać - okej, zdarza się, my też siedzieliśmy poza miejscem wyznaczonym - bo tam przynajmniej było gdzie siedzieć, ale każdy z nas szklanki odnosił. Jeśli już zdarzyło się komuś zapomnieć o tej szklance... cóż, chyba lepiej byłoby zabrać ją ze sobą do domu, niczym pamiątkę z wakacji. I wcale nie chodzi mi o to, że polaczki-cebulaczki muszą wziąć ze sobą pamiątki ze wszystkiego, ale o sam fakt, że zamiast dokładać pracy ekipie sprzątającej można było to ułatwić - albo cofnąć się i odnieść, albo udać, że jedna szklanka zniknęła. Może nikt by nie zauważył.


Mogłabym wymienić jeszcze kilka rzeczy, ale nie chcę Was zanudzać (niewielkie wspominki mieliście w tym i poprzednim poście). Wystarczy, że musieliście się pomęczyć z dwoma relacjami z jednego wyjazdu. Długo czekaliście, ale to się więcej nie powtórzy - relacja do dwóch tygodni albo całkowicie zapominamy o temacie. Obiecuję! Zanim jednak zacznę obiecywać więcej - przejdźmy do zakończenia, czyli:

PODSUMOWANIE


See Bloggers było dla mnie, tak naprawdę, niesamowitą wymówką, by w końcu pojechać do Gdańska. Mimo paru minusów, które gdzieś tam zapadły mi w pamięć, nie mogę powiedzieć, żebym żałowała tego wyjazdu i tych dwóch dni warsztatów czy wykładów. Mogę jednak śmiało stwierdzić, że zdecydowanie liczyłam na więcej, a zamiast rozwinięcia tematu dostałam tylko jego liźnięcie, właściwie w każdej możliwej dziedzinie. Może i nikt mi w życiu nie powie wprost co mam robić, by mi się udało, ale chociaż drobne wsparcie czy nakierowanie byłoby miłe. Bo wiecie... kiedy ktoś mi mówi mając sto tysięcy wejść unikalnych użytkowników dziennie, możemy mówić o... to ja mam ochotę wrzasnąć jak będę mieć sto tysięcy wejść dziennie to nie będę potrzebować pomocy! Nikt jednak nie chce mi powiedzieć JAK mam to zrobić i przede wszystkim CO mam zrobić, by tylu czytelników do siebie przyciągnąć. Wszyscy mówili co robić, gdy będę ich mieć, ale nikt nie zamierzał wspomnieć co zrobić BY ich mieć. I właśnie tego brakowało mi najbardziej.

Wiem, wiem. Konferencje są dla tych zaawansowanych. Dla tych, którzy siedzą w tym od dawna i są rozpoznawalni, żeby można było pomachać plakietką, a wszyscy zaczną szeptać między sobą: ej, widzisz ją? To ta humanistka na obcasach! Chodź, zagadajmy do niej! Ale niestety, nikt nie krzyczy, że to ta humanistka, nikt też nie próbuje zagadać. Siedziałyśmy z Natalią, ona bardziej rozpoznawalna ode mnie, ale obie właściwie niewidoczne dla społeczeństwa blogerów i zastanawiałyśmy się czy to wszystko kiedyś się zmieni, a jeśli tak, to jak temu czemuś pomóc.

Czy żałuję tego wyjazdu? Mimo wszystko nie. Właściwie to jeśli się uda, to w przyszłym roku zamierzam ponownie tam pojechać, a przynajmniej spróbuję się zgłosić - by zobaczyć, jak będzie wyglądać kolejna edycja, a także, by znowu spróbować coś zmienić. Jeśli będziecie kiedyś mieli okazję pojechać na taką konferencję - nie wahajcie się. To wszystko trzeba poznać na swojej skórze. I wiecie co? Warto, zawsze warto.