Wiedziałam, że będzie tak, jak Wam wspominałam na początku poprzedniego postu. Jak tylko zdałam wszystkie egzaminy, oddałam indeks do dziekanatu i w końcu znalazłam czas dla siebie i zdjęć to co się stało? Wiadomo, pogoda się zepsuła. Nie ma już tej pięknej, słonecznej jesieni. Jest zimna, pochmurna i dosyć ponura, ostatnio nawet deszczowa. Aż chciałoby się wrócić do lata, słonecznych dni i ciepłych wieczorów, do wakacyjnego luzu. Ale to nic! Do kolejnych wakacji pozostało już tylko niecałe dziewięć miesięcy. W międzyczasie jeszcze długa przerwa świąteczna (nie wiem jak szkoły, ale my, studenci, mamy przerwę od 22 grudnia do 6 stycznia! Aż piętnaście dni, czy to nie cudowne?

Ale dzisiaj, w końcu, coś dla Was piszę. Okropnie Was zaniedbuję w tym październiku. To dopiero trzeci post, a mamy już końcówkę miesiąca! Znowu nie było niedzielnych inspiracji, ale nie chciałam pisać czegoś na siłę. W sumie dalej nic bym nie napisała, gdyby nie incydent w autobusie, który skłonił mnie do napisania właśnie tego postu. Prędzej czy później i tak bym go napisała, ale myślałam, że stanie się to raczej później. Cóż, życie nas lubi zaskakiwać! A o czym napiszę? Początkowo miałam napisać głównie o kulturze. I przyznam szczerze, że już zaczęłam tworzyć cały post. Ale później pojawił się pewien sygnał, że to mnie męczy. Poczułam, że piszę, bo muszę, a nie dlatego, że sprawia mi to przyjemność. I postanowiłam, że wykonam jeszcze jedną zmianę na blogu.

Naprawdę chciałam pisać bloga bez osobistych emocji. Chciałam, by posty nie były aż tak emocjonalnie nacechowane. Nie chciałam, by moje spojrzenie na daną sytuację było z góry Wam narzucone. Przecież nie na tym polega pisanie dla ludzi. Prawda? Ale trudno, im bardziej staram się, by moje posty były neutralne tym bardziej czuję się wypalona artystycznie i, przede wszystkim, blogowo. Ostatnie wydarzenia sprawiły jednak, że postanowiłam powiedzieć DOŚĆ i zacząć pisać dla Was, ale tak, by było dobrze dla mnie. Na pierwszy rzut idzie post o autobusach, ludziach podróżujących komunikacją miejską, organizacji ruchu i, przede wszystkim, o kulturze. Chociaż, jak już wspomniałam wcześniej, w ostatniej kwestii to i cały cykl by się znalazł. Naprawdę. Ale o tym to na końcu, teraz zacznijmy tak, jak powinniśmy. Od początku.

KZK GOP KATOWICE


Oczywiście tym razem chodzi mi tylko i wyłącznie o autobusy, którymi jeżdżę od dziewięciu lat, pięć razy w tygodniu. Z tramwajami mam do czynienia sporadycznie, chociaż ostatnio jakby troszkę częściej się zdarza. Nie mniej to jednak autobusy sprawiają, że zdarza mi się rzucać "mięsem" na prawo i lewo, a ciśnienie podnosi mi się szybciej niż za sprawą dużej, porannej dawki kofeiny. Tak, autobusy działają bardzo pobudzająco. Kto również jeździ różnymi liniami KZK GOP-u ten powinien mnie zrozumieć. No bo wyobraźcie sobie sytuację, gdy za oknem zimno, mokro i nieprzyjemnie, śniegu po kolana, autobus ma przyjechać o 15:09, do domu kawał drogi, a Wy stoicie na przystanku od 10 minut i... no właśnie. Na przystanek co chwilę coś podjeżdża, ale to nie to, na co czekacie. O 15:15 dalej nie ma, a Wasze ręce zaczynają kostnieć z zimna. Zaczynacie chodzić w miejscu i macie nadzieję, że zaraz wsiądziecie do ciepłego autobusu. I co? Dalej nic. O 15:30 odliczacie już czas do kolejnego busa, bowiem jeździ on co pół godziny. Dlaczego więc ze wszystkich możliwych linii akurat ta musiała dzisiaj wypaść? Wsiadacie do spóźnionego autobusu gdy jest godzina 15:45. I macie dosyć.

Słabo, prawda? Ale to nic. Bawiąc się dalej w zimowym kręgu wyobraź sobie, drogi Czytelniku, że za oknem mróz, a ty marzysz, by wsiąść do swojego autobusu, w którym będzie ogrzewanie. Z początkowego przystanku do końcowego jest około godziny drogi, spokojnie zdążysz się wygrzać. Marzenia. Autobus przyjeżdża o czasie, ale zamiast ogrzewania kierowca postanowił włączyć klimatyzację. Po godzinie wysiadasz na swoim przystanku i... drżysz z zimna. Jesteś skostniały i jedyne o czym marzysz to o dużym, gorącym kubku parującej herbaty z miodem i cytryną albo zwykłej słodkiej czekolady. Znowu psioczysz na KZK GOP, a jeszcze czeka Cię powrót do domu. Wtedy zadajesz sobie pytanie Dlaczego ja?, prawda? Też często mi się to zdarza.

Klimatyzacja w zimie i ogrzewanie w lecie (sic!) zdarza się rzadko, ale jednak. Naprawdę. W lutym jechałam właśnie w takiej nowoczesnej lodówce, gdzie nie umiałam później zgiąć palców, tak mi zmarzły dłonie. Koszmar! Ale całkiem niedawno, bo w wakacje, jechałam ogrzewanym autobusem. Na dworze odczuwalne jakieś czterdzieści stopni Celsjusza, w autobusie chyba z pięćdziesiąt, bo przecież nikomu nie chce się ruszyć dupy i pootwierać okna. Bo wieje. Tłumaczenie "bo wieje" sprawia, że nie wiem czasami co odpowiedzieć, a ręce mi opadają i szczęki z podłogi nie potrafię pozbierać. Ciężko lekko żyć.

Ale KZK GOP to nie tylko opóźnienia autobusów (zdarzające się nagminnie) i brak dezorganizacji (co było bardzo widoczne 23 października, gdy wybuchła kamienica w Katowicach i informacja o zmianach pojawiła się prawie o 10 rano), ale to również ludzie. Przede wszystkim ludzie. Nie tylko pasażerowie, których jest ogrom, ale także kierowcy, którzy są, no cóż, różni. Komunikacja miejską jeżdżą ludzie w różnym wieku. Głównie jednak licealiści, studenci, osoby pracujące i, zmora większości pasażerów, emeryci. Chyba każdy wie, co mam na myśli, ale to przedstawię Wam zaraz. Jak już podzielę pasażerów.

AUTOBUSOWA POPULACJA.


Codzienne tłumy jeżdżą autobusami. Od rana do wieczora. O każdej porze jedzie przynajmniej pięć osób. Czasem jedzie tyle, że człowiek siłą wciska się do swojej lymuzyny. Autobusy to źródło wszystkiego. Inspiracji do dowcipów i anegdotek, opowiadanych przy rodzinnych spotkaniach. To także źródło wcześniejszej lepszej wersji kofeiny. A dlaczego? Bo ludzie są różni i różnie do spraw podchodzą. Zaczynamy!

1. KIEROWCY!

Wiadomo, podstawa komunikacji. Bez kierowcy samochód czy autobus nie ruszy. Ale nawet oni są różni. Spotkałam się już ze wszystkim. Chyba. Kiedyś kierowca zamknął mi drzwi przed nosem i odjechał, mimo iż na niego machałam. Innym razem widział, że biegłam do autobusu (tak to jest, jak człowiek wychodzi na styk), a już zdążył ruszyć, to i tak się zatrzymał, otworzył mi drzwi i poczekał na mnie. Naprawdę bardzo, bardzo miłe doświadczenie. Dzisiaj właśnie był taki kierowca, gdy jechałam na uczelnię. Zatrzymywał się, nawet jeśli już ruszył, czekał, gdy widział, że ktoś biegnie. Są różni kierowcy. Również tacy, którzy mają wrażenie, że przewożą worki kartofli, a nie ludzi. Jeszcze nigdy nie modliłam się w autobusie. Do tamtej chwili. Słyszałam także kiedyś, jak kierowca nawrzeszczał na pasażera, bo dał mu zbyt drobne za bilet. Serio?

2.  SIATKI MUSZĄ SIEDZIEĆ!

Znacie takie zjawisko? Myślę, że nawet nie trzeba tego opisywać. Wolne miejsce zastępują siatki z zakupami, torebki, plecaki, torby podróżne. Ostatnio widziałam nawet zdjęcie papieru toaletowego na dwóch miejscach. Dwóch. To dopiero była przesada. Ja osobiście nie miałam jeszcze jakiegoś spięcia z autobusowymi siatkami na wolnych miejscach, ale kto wie, kiedyś musi być ten pierwszy raz. No chyba, że okaże się zaraz, że mam szczęście i mnie to nie spotka (głupi zawsze ma nadzieję).

3. JESTEM STARSZY/A I NALEŻY MI SIĘ TO MIEJSCE!

Zdecydowanie największa plaga. Ogólnie jestem osobą tak wychowaną, że ustępuję miejsca starszym. Nie zawsze jednak. Kiedyś wstawałam za każdym razem, gdy tylko widziałam starszą osobę, która zbliżała się do mojego miejsca. Bo przecież tak nakazuje savoir vivre. Ale czy na pewno? Im dłużej jeżdżę tym bardziej zmienia się mój światopogląd (przynajmniej autobusopogląd). Nauczyłam się, że nie zawsze ustąpienie miejsca uznane jest za kulturę. Czasem zdarza się, że człowiekowi obrywa się właśnie za BRAK kultury, bo ustąpił miejsce. "Przecież nie jestem taka stara!" usłyszałam kiedyś w autobusie. A potem wmurowało mnie w ziemię. Niestety to był tylko jeden taki dziwny moment. Kilka razy spotkałam się z tym, że ustępowałam miejsca, a dane osoby mówiły mi, że mam siedzieć, bo one to tylko jeden przystanek i się nie opłaca im siadać. To, o dziwo, zdarza się dosyć często. A poza tym, dosyć często, widuję "muszę siedzieć, złaź!" i tutaj zamierzam przytoczyć kilka takich sytuacji.

sytuacja 1:
Siódma rano, środek tygodnia, autobus zatłoczony studentami i osobami jadącymi do pracy. Siedzę niedaleko drzwi, czytam notatki na zajęcia. Miejsce obok mnie wolne. Wiadomo, kolejny przystanek, otwierają się drzwi i... słyszę JĄ. Jeszcze nie widzę, ale już słyszę. Podnoszę wzrok i widzę starszą kobietę, stojącą przed drzwiami razem z koleżanką.
- TO jest MOJE miejsce, ja tam MUSZĘ usiąść, przecież nie wystoję! - drze się tak, że chyba wszyscy dookoła ją usłyszeli. Wciska się do autobusu, nie czekając aż ludzie wysiądą i przeciska się na miejsce obok mnie, przy okazji depcze mnie i dwa razy dostałam z torebki. OK, wdech i wydech, przecież nie nawrzeszczę na starszą panią. Jestem kulturalna. Wychowana. Dam radę. ONA od razu zaczyna nawijać do swojej koleżanki, a ja wstają i z własnej woli ustępuję miejsca kobiecie, która uśmiecha się do mnie jakby przepraszająco i dziękuje za ustąpienie miejsca. Ona siada, ja staję obok nich i autobus rusza. Koniec historii? Byłoby fajnie, gdyby ONA nie postanowiła dalej terroryzować. Gada tak głośno, że musi usłyszeć ją przynajmniej połowa autobusu, spokojnie mogłaby przyciszyć swój głos, ale po co, wtedy tylko koleżanka wiedziałaby o czym mówi. No właśnie. O czym? Że ta dzisiejsza młodzież jest taka niewychowana! Nikomu miejsca nie ustąpi! Ona biedna i stara musi prosić o miejsce! A młodzi sobie jeżdżą, chociaż mają siły i są zdrowi! A ona schorowana! I podczas całego tego bezsensownego monologu patrzy się na mnie nieprzyjemnie, a ja się zastanawiam co też mogłam jej zrobić. Przecież nie musiała błagać o miejsce, bo było wolne, a jej koleżance ustąpiłam od razu. Postanowiłam się nie odezwać. Jeszcze mnie zlinczują.

sytuacja 2:
Dziesiąta, może jedenasta rano (w południe?), środek tygodnia, autobus zaskakująco zatłoczony. Dworzec Katowice. Boli mnie noga, więc wsiadam do środka, mimo iż do przejechania mam tylko jeden przystanek. Nawet nie rozglądam się za miejscem, przecież na jeden przystanek to aż wstyd. Jeszcze nie włączyłam muzyki, bo dopiero skończyłam rozmawiać przez telefon. Sięgam po telefon, przeglądam i nagle słyszę jakieś krzyki. Nie puszczam muzyki (ciekawość zwycięża) i chowam telefon do kieszeni. Nie wiem CO dokładniej się wydarzyło, ale wystarczy, że słyszę i widzę co dzieje się teraz. Starszy pan, na oko koło sześćdziesiątki (może starszy) podniósł głos na chłopaka, który siedzi do mnie plecami (później dopiero widzę, że mógł mieć z dwadzieścia pięć lat, może nawet więcej). Wytężam słuch i opada mi szczęka.
- To TWÓJ obowiązek, ustąpić miejsca, kultura tego nakazuje, ty niewychowany gówniarzu! Jestem starszy, trzeba mi ustąpić! Schorowany, niewychowani gówniarze miejsce zabierają! Żeby cię gówniarzu w przyszłości też tak poskręcało i wszystko bolało, a nikt ci miejsca nie chciał ustąpić! - drze się, ludzie się rozglądają, w końcu miejsce ustępuje mi jakaś kobieta. Myślicie, że to koniec? Nie. Facet zajmuje miejsce, nie dziękuje kobiecie, bo po co, po czym dalej mówi, już nie krzyczy, o tej niewychowanej młodzieży: - Myśli taki, że mu wolno, podsiada człowieka, miejsce mu zabiera, a ja stary jestem, schorowany, nogi mnie bolą, reumatyzm doskwiera, oby gówniarz kiedyś zobaczył jak to jest, gdy pracuje się po 280 godzin tygodniowo (jakim cudem? chyba miesięcznie), a on co? Tylko siedzi, nic nie robi, pewnie siedzeniem się zmęczył... - I dalej wszystko w tym samym tonie. A ja tak jadę ten jeden przystanek i zastanawiam się cały czas... Komu tak naprawdę brak kultury i kto tutaj jest niewychowany? Chłopak, który nie ustąpił miejsca czy mężczyzna, który nazywa go gówniarzem i życzy mu wszystkiego najgorszego? Odpowiedzcie sobie sami.

sytuacja 3:
Może dziewiąta rano, środek tygodnia, autobus ani zatłoczony ani pusty, ale miejsc siedzących już nie ma. Nauczona doświadczeniem nie odzywam się słowem, bo pamiętam, że jak się odezwę to mnie jeszcze pół autobusu zruga za brak wychowania. Na jednym z przystanków do środka wsiada starsze małżeństwo, mężczyzna jest o kulach, a i tak ledwo się trzyma na nogach, kobieta pomaga mu wsiąść, bierze od niego jedną kulę, by mąż mógł się czegoś przytrzymać, bo miejsc siedzących nie ma i wszyscy odwracają głowę w bok. Patrzę na to, ale wolę się nie odezwać. Przecież nic nie zrobię, młodego nikt nie posłucha. Rozglądam się, niedaleko mnie stoi kobieta, może być po czterdziestce. Również na to wszystko patrzy, ale milczy. Autobus rusza, dalej nikt nie ustępuje miejsca. Kobieta robi dziwną minę, a ja czuję, że zaraz nastąpi "wybuch". Nie mylę się. Podchodzi niedaleko mnie, do ludzi siedzących i zwraca im uwagę:
- I co? Nikt z państwa nie widzi, że pan nie może ustać? Nikt nie ustąpi miejsca, wszyscy muszą siedzieć? Naprawdę nie znajdzie się osoba, która panu ustąpi? Wstyd!
Pan podziękował, jego żona również. Nagle znalazły się TRZY miejsca siedzące, bo ludzie szybko się z nich ulotnili. Pan usiadł, jego żona jedynie podała mu drugą kulę, by móc się lepiej trzymać, sama miejsca nie zajęła. Można? Można.

4. MOJE ŻYCIE TO TWOJE ŻYCIE. 

W XXI wieku z telefonami komórkowymi się nie rozstajemy i wie o tym każdy. Ja też dosyć często rozmawiam przez telefon, mimo iż nie lubię. Najczęściej wykorzystuję na rozmowy moment kiedy jadę autobusem bądź skądś wracam. Bo nie czuję się sama. Takie dziwne przeświadczenie, wiem. Staram się jednak mówić jak najciszej, żeby nie słyszał tego cały autobus. Albo przynajmniej żeby nie mówić o sprawach prywatnych. Czasem, przyznam szczerze, ze zwykłej złośliwości mówię coś, jeśli wiem, że ludzie mnie podsłuchują. W ten sposób powiedziałam kiedyś, że czuję, że ten kaszel to nie jest zwykłe przeziębienie, a może jakaś gruźlica. Od razu ludzie przestali się na mnie pchać, bo już mi oddechu brakowało. Albo gdy naprawdę boli mnie noga i zajmuję miejsce siedzące w autobusie, to zdarza mi się o tym powiedzieć przy rozmowie przez telefon - przynajmniej nie ma potępiających spojrzeń. Kiedyś również (także ze złośliwości) zaczęłam wymieniać podczas rozmowy, że rozmawiałam wczoraj z X, potem Y, a jeszcze później Z i chciałabym się z każdym z nich spotkać w najbliższym czasie, ale nie wiem co na to W, a trochę byłoby szkoda, żeby się V obraził. W spojrzeniu babci, która mnie podsłuchiwała, zobaczyłam wielkie potępienie i była blisko tego, żeby się przeżegnać na mój widok, ale bardzo szybko przestała słuchać (wiem, bo się przesiadła). Jednak to co innego, bo zawsze później zaczynałam się śmiać. Czasem jednak jadę autobusem i słucham historii, których słyszeć bym nie chciała. A później są, takie kwiatki:

"No, mój kolega był tam rano i zrobił kilka fotek. Już je wrzucił na fejsa!" - rozmowa dwóch dziewczyn z liceum, może nawet gimnazjum. Wczoraj. A wszystko to dotyczyło wczorajszego wybuchu gazu w Katowicach. Ręce mi opadły i zaczęłam się zastanawiać co też kolega podpisał pod tym zdjęciem. Słit focia z gruzem? Ja i tragedia kilkunastu osób? X wozów strażackich i ja? Szkoda słów.

"Powiedziałam mu, że jak nie znajdzie pracy to się z nim rozwiodę, bo ja chama utrzymywać nie będę!" - powiedziała donośnym głosem pani, stojąca tuż obok mnie. Może nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie fakt, że słuchałam Rammsteina. Przez słuchawki. A mimo to ją usłyszałam. Ciszej, błagam.

"Nawet nie wiesz jakie dobre są te czekoladki dla mojego psa! Ostatnio mu kupiłam i sama połowę zjadłam. Chcesz spróbować?" - dwie gimnazjalistki. Albo licealistki. Mniam.

Oraz masa innych historii z życia, włącznie z tym, co poprzedniego dnia robiła kobieta ze swoim mężczyzną (albo raczej dziewczyna ze swoim chłopakiem), co też ostatnio powiedział lekarz na wizycie, jakie choroby, co się wydarzyło... Cała historia z życia.

A ja po prostu apeluję: SZANUJMY SIĘ.
Bo lepiej nie będzie, jeśli o to nie zadbamy.

Dobranoc!